Dmitrij Miedwiediew ponownie postanowił przypomnieć o sobie – tym razem w ostrych słowach skierowanych do Unii Europejskiej. Były prezydent Rosji i obecny wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej zagroził, że ewentualne wykorzystanie zamrożonych rosyjskich aktywów może zostać uznane za powód do wojny. Jego wpis na platformie X wywołał falę komentarzy w europejskich mediach.
Groźba wprost z Moskwy
Miedwiediew, znany z agresywnej retoryki, zareagował na plan Komisji Europejskiej dotyczący przeznaczenia rosyjskich aktywów na finansowanie wsparcia dla Ukrainy. „Jeśli szalona Unia Europejska ukradnie rosyjskie aktywa na pożyczkę reparacyjną, możemy uznać to za casus belli” – napisał polityk, dodając, że ewentualne „reparacje” Rosja odbierze w naturze, od pokonanych wrogów. Trudno uznać te słowa za przypadkowe – Miedwiediew od miesięcy używa języka konfrontacji, kreując się na rzecznika twardej linii Kremla.
Europa między decyzją a strachem
W tle tych gróźb Komisja Europejska przedstawiła dwa warianty dalszego finansowania pomocy dla Kijowa: z wykorzystaniem zamrożonych aktywów rosyjskiego banku centralnego lub poprzez zaciągnięcie długu przez samą Unię. W Brukseli dyskusja trwa – Belgii nie przekonuje pomysł użycia rosyjskich środków, podczas gdy Niemcy zdecydowanie zachęcają do jego realizacji. Dodatkowo KE zaproponowała zakaz transferu zamrożonych aktywów z powrotem do Rosji, co ma zapobiec ich odzyskaniu przez Moskwę.
Polityka zastraszania czy realne ostrzeżenie?
Ton wypowiedzi Miedwiediewa trudno odczytywać inaczej niż jako próbę zastraszenia Zachodu. Groźba „reparacji w naturze” brzmi jak echo retoryki zimnowojennej, ale jednocześnie odzwierciedla frustrację Kremla wobec europejskich planów finansowania Ukrainy. W obliczu coraz bardziej napiętej sytuacji dyplomatycznej, słowa rosyjskiego polityka wpisują się w znaną strategię – głośnych gróźb, które mają przestraszyć, zanim jeszcze zapadną decyzje.