ZUS przejął oszczędności kobiety. 350 tys. zł wpłynęło do wspólnego funduszu

Historia pani Aldony pokazuje, jak przepisy mogą całkowicie zmienić znaczenie słów „odłożone na emeryturę”. Księgowa, która przez 19 lat sumiennie odprowadzała składki z pensji w wysokości 8 tys. zł miesięcznie, z dnia na dzień straciła dorobek swoich wpłat – 350 tys. zł zniknęło z jej konta w ZUS. Pieniądze trafiły do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, a Zakład uznał, że kobieta nie miała prawa ich płacić.

Składki uznane za „nienależne”

Pani Aldona prowadziła spółkę z o.o., w której była większościową udziałowczynią, i jednocześnie zatrudniała się na etacie. Od lat opłacała pełne składki, wierząc, że buduje swoją przyszłą emeryturę. ZUS jednak stwierdził, że w jej przypadku nie ma klasycznego stosunku pracy – skoro posiadała decydujący pakiet udziałów, nie podlegała typowemu podporządkowaniu pracodawcy. W konsekwencji uznano, że składki były wpłacane niesłusznie.

Zgodnie z nowelizacją ustawy z 2022 roku, jeśli od nadpłaconych składek minie pięć lat, ubezpieczony traci prawo do ich zwrotu. Takie pieniądze przepadają i zasilają FUS. W praktyce oznacza to, że 350 tys. zł odkładanych przez księgową przez blisko dwie dekady przestało istnieć jako jej indywidualny kapitał.

„Prawo pisane na kolanie”

Decyzja ZUS budzi kontrowersje wśród prawników i ekspertów. Radca prawny dr Katarzyna Kalata ocenia, że sytuacja narusza podstawowe zasady konstytucyjne – ochrony praw nabytych i zaufania obywatela do państwa. Paweł Wojciechowski, były minister finansów i ekonomista ZUS, komentuje sprawę ostro: „Takie mamy polskoładowe prawo pisane na kolanie”.

Sam Zakład pozostaje niewzruszony. W korespondencji z „Gazetą Wyborczą” wyjaśnia, że prawo jest jednoznaczne: nienależnie opłacone składki ulegają przedawnieniu po pięciu latach i nie podlegają zwrotowi.

Jak wygląda procedura?

Kiedy ZUS w toku kontroli wykryje nieprawidłowości, wysyła właścicielowi spółki zawiadomienie o odmowie zwrotu składek. Prawo pozwala wtedy odzyskać tylko te wpłaty, które mieszczą się w pięcioletnim okresie – reszta przepada bezpowrotnie. Osoby, które przez lata sumiennie płaciły daniny, dowiadują się o tym często dopiero z oficjalnego pisma.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że historia pani Aldony to nie tylko jednostkowy dramat finansowy, ale i sygnał ostrzegawczy. Jak mówi jeden z ekspertów – obywatele płacą, ufając systemowi, a później dowiadują się, że ich pieniądze rozpłynęły się w państwowym funduszu. I nawet jeśli nie ma w tym złośliwości, trudno tu mówić o elementarnej sprawiedliwości.